Ulubione kosmetyki ostatnich miesięcy | pielęgnacja

Ulubione kosmetyki ostatnich miesięcy | pielęgnacja
To najdłuższa przerwa na blogu jaką miałam. Kilka miesięcy temu połączenie mało przyjemnych prywatnych wydarzeń znacznie ograniczyło mi czas, czego następstwem było wyznaczenie priorytetów. Tym z Was, którzy wiedzieli co się dzieje bardzo dziękuję za wsparcie!!! To dla mnie bardzo wiele znaczy. Wszystko już u mnie w porządku 🙂
Nie było dnia abym nie myślała o blogowaniu. Nie wycofałam się całkowicie, przeglądałam codziennie Instagram, zaglądałam na znajome blogi i kwestią czasu było aż w końcu złapię za aparat i stworzę pierwszy wpis po przerwie. No i złapałam! I okazało się, że mój aparat nie działa… Tak po prostu, nie używałam go przez ponad cztery miesiące i zwyczajnie przestał działać. Nie mogę go nawet włączyć, choć bateria naładowana na full. A może obraził się na mnie? Tak czy siak rozważam zakup nowego aparatu a tymczasem załączam do wpisu zdjęcia wykonane telefonem.    
 

 

 
Foreo Luna play plus
 
To długi wpis – zawarłam w nim ulubione produkty ostatnich miesięcy. Niektóre z nich poznałam niemal rok temu, jak jest w przypadku szczoteczki Foreo Luna play plus. Zanim kupiłam Lunę miałam już dwie szczoteczki soniczne do oczyszczania twarzy. Yasumi nuno (wcale nie taką tanią, bo kosztowała mnie ok. 350zł) wyposażoną dodatkowo w funkcję terapii światłem led oraz tańszy odpowiednik Dermofuture (ok. 130zł) więc niejednokrotnie zastanawiałam się co takiego ma w sobie Luna, czego jej tańsze odpowiedniki nie mają? I czym może mnie zaskoczyć skoro wszystkie wymienione wykorzystują soniczne pulsacje dla efektywniejszego oczyszczania skóry. Szczoteczki Luna nie są tanie, Luna play nie wchodziła w rachubę, ponieważ po 100-krotnym użyciu nie ma możliwości jej naładowania i trafia do kosza a klasyczna wersja to koszt większy niż obydwie które miałam razem wzięte. I kiedy odpuściłam, moim oczom ukazała się unowocześniona wersja Luny play – Luna play plus, której koszt to ok. 200zł. Wyglądem jest niemal identyczna do swojej poprzedniczki (tylko o centymetr większa, choć nadal bardzo mała) ale ma tę wspaniałą właściwość, że zasilana jest baterią AAA, po zużyciu której wymieniamy ją i szczoteczka działa dalej. Sprawdziłam! Wymieniałam już baterię i szczoteczka nadal działa bez zarzutu.
Poznałam wiele opinii na temat Luny i przyznaję, że zanim zaczęłam jej używać to chyba nie do końca wierzyłam w to jak jest skuteczna. Jej używanie to mega przyjemność, jest bardzo miękka, niezwykle delikatnie masuje skórę, poprawia jej ukrwienie a przy tym efektywnie oczyszcza. Po kilku miesiącach stosowania (od marca ubiegłego roku) widać różnicę! Uwielbiam ją! Zabieram ją ze sobą w każdą podróż. Plan na ten rok? Choć ta sprawdza się rewelacyjnie, to zakup większej wersji.
I tym optymistycznym akcentem przechodzimy do kosmetyków 🙂
   
Sephora

 

Dwuetapowe oczyszczanie skóry
 
Coraz częściej w pierwszym kroku oczyszczania skóry sięgam po olejek do demakijażu zamiast płynu micelarnego. Olejki do demakijażu bez emulgatora u mnie odpadają. Nie potrafię chyba do końca się z nimi obchodzić i zdecydowanie przeszkadza mi tłusty film, który pozostawiają na skórze. Olejek do demakijażu Sephora Collection to lekki produkt jak przystało na olejek, który w kontakcie z wodą zamienia się w łatwo zmywalną emulsję nie pozostawiającą na skórze niemal śladu. Świetnie radzi sobie z demakijażem oczu, nie szczypie (testowany dermatologicznie), rozpuszcza i usuwa makijaż bez wspomagania się płynem micelarnym. Skóra po jego użyciu nie jest ściągnięta, olejek nie podrażnia i nie uczula. Jest bardzo wydajny a przyjemnie świeży i nieprzytłaczający zapach zamyka jego walory. Wad nie widzę – przystępna cena 46zł, pompka również dokładnie i bez zarzutu dozuje produkt. Warto mu zaufać.

 

Z pozoru podobnym, ale w praktyce zupełnie innym produktem do demakijażu okazał się oczyszczający mus z miodem akacjowym Lancome. Nie zgadzam się z opisem, że „posiada lekką formułę” ponieważ jest bardzo gęsty i kiedy aplikuję go na suchą skórę twarzy jak zaleca producent, to muszę naciągać skórę aby go dokładnie rozprowadzić. Aplikowany na sucho jest dość tępy przy rozprowadzaniu ale przy całej tej swojej „gęstości” jest również przyjemny. Czuję się trochę tak jakbym pokrywała skórę miodem, który w kontakcie z wodą przyjmuje postać delikatnej i lekkiej pianki. I tutaj zaczyna się przyjemność, odprężający zapach, łatwość całkowitego zmycia ze skóry, która jest dokładnie oczyszczona, miękka, gładka i bez uczucia ściągnięcia. Kiedy nie noszę w ciągu dnia makijażu, to ten mus jako jedyny wystarcza mi do oczyszczenia skóry, drugi etap staje się zbędny. Wydajność w połączeniu ze skutecznością rekompensuje cenę (139zł).
  
  

Alkemie

 

Pozostając przy drugim kroku oczyszczania, w tym zestawieniu nie może zabraknąć pianki do mycia i demakijażu twarzy Foa-m my god! Alkemie. Super delikatna dla skóry. W składzie zawiera roślinne substancje myjące oraz naturalne składniki nawilżające, dzięki połączeniu których powstał produkt z mojego punktu widzenia doskonały. Pianka jest leciutka niczym puch, bardzo łatwo się rozprowadza, idealnie spłukuje, dla mnie osobiście to najlepsza pianka do mycia twarzy jakiej dotychczas używałam. Nie znam wielu produktów Alkemie, ale to z pewnością nie ostatni mój kontakt z marką. W ubiegłym roku opublikowałam wpis na blogu, którego głównymi bohaterami są eliksir Skin Superfood oraz maska peeling 2w1 Alkemie, które również  miło wspominam, dlatego w tym roku zamierzam poznać kolejne produkty marki.
W kwestii toników nadal polegam na hydrolacie różanym lub wodzie termalnej, dodatkowo włączyłam do pielęgnacji lotion złuszczający PHA Bandi. Stosuję go 2-3 razy w tygodniu i bardzo polecam, szczególnie tym, którzy posiadają skórę skłonną do zanieczyszczeń. W składzie glukonolakton, kwas mlekowy oraz kompleks glow-peel, czyli mieszanina kwasów owocowych, które złuszczają, rozświetlają, wygładzają i wyrównują koloryt skóry. Uwaga! Nie jest wskazany dla kobiet w ciąży i w czasie karmienia piersią. Delikatnie złuszcza, oczyszcza i wygładza cerę, potęguje działanie kosmetyków aplikowanych na skórę w dalszych krokach pielęgnacyjnych. U mnie sprawdza się bardzo dobrze, dostępny m.in stacjonarnie w Hebe.
     
Lierac

 

LIERAC Paris
 
Kosmetyki marki Lierac poznaję etapami, ale przyznaję, że chętnie zaglądam na ich półkę. Zaczęło się wiosną ubiegłego roku, kiedy to światło dzienne ujrzała ultranawilżająca mgiełka na dzień dobry z linii Hydragenist, która nie tylko nawilża, ale również i dotlenia skórę. Efekt widać niemal natychmiast, dzięki lekko żelowej formule daje uczucie niesamowitej świeżości. Na blogu miała już swoją premierę w ulubieńcach maja ubiegłego roku, od tamtej pory nic się nie zmieniło. Nadal bardzo ją lubię i z pewnością kupię kolejne opakowanie.

 

ZOBACZ: TOP 5 | Maj 2018 

Latem moją kosmetyczkę na urlop nad morze wyposażyłam w regenerujące mleczko po opalaniu Lierac Sunissime, które bardzo szybko zyskało moją sympatię. Jego zadaniem jest kojenie i łagodzenie podrażnień po opalaniu oraz redukowanie uczucia przegrzania. Nad Bałtykiem różnie bywa, jednego dnia upalnie a drugiego deszczowo, więc produkt nie miał wówczas codziennego zastosowania ale tak przyjemnie się go używa, że włączyłam go do codziennej pielęgnacji jako kosmetyk nawilżający. Rewelacyjnie nawilża, mleczko jest niemal płynne ale wystarczająco tłuste aby intensywnie nawilżyć i zregenerować skórę. Łatwo się rozprowadza, dość szybko wchłania, choć wyczuwam pozostawiony przez pewien czas na skórze ochronny film. Posiada delikatny kobiecy zapach i jest bardzo wydajne. To bardzo komfortowy i przyjemny w użyciu produkt, po który z przyjemnością sięgnę ponownie.

W ostatnim kwartale roku ma mojej półce pojawia się bogaty krem nawilżający do twarzy – myślę, że nie jestem w tym odosobniona. Tak już mam, po prostu czuję się lepiej kiedy mam pod ręką SOS na przesuszoną skórę. No i padło na Lierac, i kolejny kosmetyk z linii Hydragenist, ale tym razem nie krem, a odżywczy balsam dotleniający, kuracja SOS do skóry bardzo suchej i okresowo przesuszonej. Kiedy go otworzyłam i sprawdziłam, że to faktycznie treściwy balsam, przyznaję, że odrobinę się cofnęłam w obawie, że to za ciężki produkt do pielęgnacji twarzy. Moje obawy szybko się rozwiały, jest niemal idealnym produktem na noc, który zamyka całą pielęgnację, doskonale regeneruje i nawilża przesuszoną zimą skórę. Balsam może być również stosowany jako maska 2-3 razy w tygodniu aplikując większą ilość na 5 minut a nadmiar usunąć ze skóry, wolę jednak stosować go jako krem na noc. Rano nie ma po nim śladu na skórze, jest nawilżona, gładka i pozbawiona wszelkich suchych skórek. Mam wewnętrzną potrzebę poznania kolejnych produktów tej linii. 
  

tołpa

 

tołpa ! You made my… year!
 
I chyba nie tylko mój, ponieważ o peelingu enzymatycznym do twarzy 3 enzymy pisze niemal cała blogosfera beauty. Z tego co zdążyłam się zorientować, to zdecydowana większość poleca ten produkt i ja również do tego grona należę. Jeśli jeszcze go nie znasz, to już tłumaczę co to jest za kosmetyk. Działa jak peeling, ale nie zawiera drobinek ani kwasów AHA. Usuwa
zrogowaciały naskórek dzięki trzem aktywnym enzymom, bez pocierania i
dodatkowych podrażnień. Nakładam na skórę, czekam kilka minut i zmywam. Wygładza skórę, głęboko oczyszcza pory, zapobiega ich blokowaniu i zmniejsza ilość zaskórników. I choć już chwilę po aplikacji lekko szczypie skórę, to jednak jest dla niej łaskawy, nie podrażnia i nie uczula. Z jego dostępnością w Rossmannie bywa różnie, szybko znika z półek, widzę, że w sklepie internetowym producenta w tej chwili również nie jest dostępny, jeśli się pojawi warto zrobić zapas.
 
Drugim kosmetykiem będącym również bestsellerem marki tołpa z tej samej linii, pod którym również się podpisuję jest maska czarny detoks. Borowina, aktywny
węgiel i biała glinka pochłaniają nadmiar sebum i usuwają
zanieczyszczenia, które skóra gromadzi przez cały dzień. Maska normalizuje
pracę gruczołów łojowych oraz koryguje niedoskonałości takie jak grudki,
krostki i zaskórniki. Wyraźnie zwęża rozszerzone pory. Maskę aplikuję po peelingu 3 enzymy, więc wydawać by się mogło, że dwa kolejno aplikowane po sobie kosmetyki oczyszczające mogą w efekcie podrażnić skórę, to jednak nic takiego się nie dzieje. Nie odczuwam po ich zastosowaniu
uczucia dyskomfortu ani ściągnięcia. Skóra jest dobrze
oczyszczona i matowa. Maska zastyga na skórze, po zwilżeniu łatwo się spłukuje. To kolejny bardzo dobry drogeryjny kosmetyk.

 

D’Alchemy  ♥
 
Nieodłącznym elementem mojej kosmetycznej półki ostatnich miesięcy są kosmetyki D’Alchemy. Uważam, że to najlepszy debiut na naszym rynku a wszystkie tytuły i nagrody przypisywane kolejnym produktom są w pełni zasłużone. Rok temu opublikowałam na blogu wpis, w którym wypowiadam się i polecam trzy kosmetyki marki a dzisiaj kuszę kolejnym, który zyskał tytuł Doskonałości Roku Twój Styl 2018 – krem, a właściwie koncentrat pod oczy niwelujący oznaki starzenia. To jeden z trzech kosmetyków do pielęgnacji okolic oczu, jakie polecam w tym wpisie, ale z góry zaznaczam, że ten jest najlepszy! Charakteryzuje go bogaty skład i bogata konsystencja, przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji skóry dojrzałej, wiotkiej i wrażliwej. Preparat działa przeciwstarzeniowo i wyraźnie redukuje widoczność zmarszczek. Moje nie są głębokie, ale już są, a ten koncentrat sprawia, że są mniej widoczne. Doceniam go za to, że skóra wokół oczu jest zrelaksowana, pozytywnie wpływa na objawy zmęczenia i stresu, koi skórę i sprawia, że jest wypoczęta. Niczego więcej nie potrzebuję od kosmetyku do pielęgnacji wrażliwej skóry wokół oczu.

 

d'Alchemy

 

Drugim kosmetykiem do pielęgnacji okolic oczu, który już na blogu polecałam to nawilżający krem pod oczy Belif. Poznałam go w sezonie letnim i miałam dać znać jak się sprawdza zimą. Uprzejmie więc donoszę, że również wystarczająco dobrze aby z czystym sumieniem go polecić. Jak nazwa wskazuje, to nawilżający krem, więc nie wymagam od niego zlikwidowania zmarszczek ani usunięcia obrzęków pod oczami, choć przyznaje, że jeśli skóra jest dobrze nawilżona to i tak wygląda dobrze. Kolejną jego zaletą jest pojemność, która wynosi aż 25ml, czyli niemal drugie tyle co standardowa pojemność kremu pod oczy (zazwyczaj mamy 15ml – np. w/w d’Alchemy taką pojemność posiada). Produkty Belif dostępne są w Sephora i nie wykluczam poznania kolejnych 🙂
TEAOLOGY – gasi pragnienie skóry
Kolejnym kremem do twarzy, który poznałam i polecam jest Ginger Tea Energizing Aqua-Cream marki, na temat kosmetyków której jeszcze się nie wypowiadałam – Teaology. To wodny krem o świeżym, lekkim dotyku, który natychmiast wtapia się w skórę, tworząc prawie niewidoczną warstwę długotrwałego nawilżenia. Jego formuła została opracowana w celu rewitalizacji skóry za pomocą stymulujących i przeciwutleniających katechin zawartych w naparze herbaty oraz koncentratu witamin C i E o działaniu tonizującym i rewitalizującym. Kwas hialuronowy zapewnia nawilżanie i poprawia jędrność skóry. Nie polecam na dzień w mroźny dzień, bo to wodny krem (chyba, że masz czas i poczekasz na wyjście z domu aż woda całkowicie odparuje) ale latem jest idealny. Jeśli stosujesz bogatą pielęgnację nocną i potrzebujesz kropki nad i, która zamknie całość pielęgnacji również się sprawdzi. Bardzo go lubię! Planuję szerszy wpis na temat kosmetyków marki Teaology.

 

maseczka do twarzy

 

Maseczki, ach maseczki !!!
 
Kategoria maseczki w mojej pielęgnacji jest dość rozbudowana, chętnie po nie sięgam i lubię mieć wybór. Do podsumowania wybrałam te, które robią efekt WOW i nie żałuję, że je kupiłam. Kolejność prezentacji przypadkowa – każdą stawiam bardzo wysoko w rankingu. CHIC-CHIQ polecałam już na blogu, na zdjęciu widać à la Rose ale wszystkie rodzaje są super! To maseczki algowe, które wymagają nieskomplikowanego samodzielnego przygotowania – w opakowaniu znajdujemy suchy proszek, który łączymy z ciepłą wodą lub ulubionym hydrolatem. Kompozycje maseczek są naturalne, a składniki aktywne znajdujące się w proszku CHIC CHIQ są aktywowane tylko wtedy, gdy zostaną zmieszane z wodą a to gwarancja świeżości. Po użyciu maseczki CHIC-CHIQ skóra zawsze zachwyca!
Glam-Glow występuje już na moim blogu, ale póki co żadnego kosmetyku nie umieściłam w zestawieniu ulubionych kosmetyków. Będę jednak nie w porządku wobec samej siebie jeśli nie umieszczę w tym wpisie oczyszczającej maski PowerMud Dualcleanse Treatment (zielona). To maseczka, która w swojej formule zawiera oczyszczające błoto oraz dla równowagi nawilżający olejek. Zarówno biała jak i czarna wersja maski Glam-Glow dogłębnie oczyszcza skórę, ale po ich użyciu skóra jednak domaga się porządnej dawki nawilżenia. W przypadku zielonej, po upływie 10 minut i zwilżeniu dłońmi formuła zastygającej maski zamienia się w łatwy do usunięcia olejek, który jednocześnie nawilża skórę. Maska oczyszcza skórę nie ściągając jej jednocześnie i to właśnie sprawia, że darzę ją dużym zaufaniem i z przyjemnością po nią sięgam. To moja ulubiona maska Glam-Glow!
Maseczki do twarzy w tym zestawieniu zamyka Clear Improvement Charcoal Honey Mask Origins. Odżywcza maska węglowa, która usuwa toksyny i zanieczyszczenia. Aktywny węgiel bambusowy oraz biała glinka oczyszczają skórę, absorbują i usuwają nadmiar sebum a dodatek miodu zapewnia równowagę pomiędzy działaniem oczyszczającym i kojącym. Blask złotego miodu (dosłownie, złota barwa przebija się przez czerń maski) i bazowe połączenie rozmarynu, goździków i mięty dopełniają miłego doświadczenia aplikacji maseczki delikatnym zapachem i uczuciem świeżości. Finalnie efekt działania maseczki Origins jest zbliżony do efektu jaki uzyskuje po zielonej Glam-Glow, przy czym to dwie różne wizualnie maski. Z mojego punktu widzenia Origins jest jednak bardziej finezyjna – i prawie połowę tańsza.
 
Laneige

 

Zestawienie ulubionych kosmetyków ostatnich miesięcy zamykają dwa produkty, które nie są – jak ja to nazywam – kosmetykami pierwszej potrzeby, nie mniej jednak przydają się, więc lepiej je mieć, aniżeli nie. 

Regenerujące żelowe płatki pod oczy na noc Patchology polubiłam od pierwszego użycia. Kupiłam z czystej kosmetycznej ciekawości a tymczasem okazało się, że są genialne! Bardzo dobrze nasączone dzięki czemu świetnie przylegają do skóry. Nie przemieszczają się, są odpowiednio wyprofilowane i trzymają się skóry nawet podczas chodzenia. Ale to efekt jest najważniejszy: wypoczęta, odświeżona, nawilżona i napięta skóra pod oczami. Efekt nie utrzymuje się kilka dni, ale jeśli dbamy o skórę wokół oczu codziennie, to wyraźnie odczuwamy, że takie płatki dodatkowo wspomagają pielęgnację. Przyjemne, skuteczne, szybkie i łatwe w użyciu.
 
Ostatnim kosmetykiem, który polecam w dzisiejszym wpisie jest maseczka do ust koreańskiej marki Laneige, która od niedawno jest dostępna w perfumerii Sephora. Znasz balsam do ust Nuxe? Przez lata uważałam, że jest najlepszy. Nadal bardzo go lubię, ale uważam, że maska na noc Laneige jest bardziej komfortowa i lepiej wygładza usta. To gęsty, lekko żelowy balsam, który mocno nawilża i regeneruje usta. Dzięki niej nie doświadczam rano suchych skórek i wysuszenia ust. Widoczna na zdjęciu grejpfrutowa wersja bardzo mi odpowiada zapachem – bardzo polecam! Takiego kosmetyku na naszym rynku dotychczas nie było, a ja osobiście nie znam produktu, który by mu dorównywał skutecznością.
 
Aaaaaale się rozpisałam – lubię to! Chylę czoła jeśli dobrnęłaś do końca, bo to chyba najdłuższy wpis na blogu jaki dotychczas opublikowałam. Dziękuję jeśli zostałaś do końca, daj znać czy znasz kosmetyki, które przedstawiłam i co o nich sądzisz. Pozdrawiam ciepło 🙂

Powrót na górę