Projekt denko | maj 2018
Dwa miesiące mnie tutaj nie było. To najdłuższa przerwa na moim blogu, jaka dotychczas miała miejsce. Skłamałabym pisząc, że główną przyczyną mojego zniknięcia był tylko brak czasu – potrzebowałam urlopu i spojrzenia na to co robię z innej strony. Czy się udało? Nie wiem. Ale wiem, że w którymś momencie zrobiło mi się duszno i musiałam złapać oddech – ale nie potrafię tak po prostu „kliknąć” i definitywnie zamknąć to co dawało i po uporządkowaniu myśli nadal będzie dawać mi przyjemność. Ale będzie trochę inaczej… Już właściwie jest, choć wizualnie nic się nie zmieniło. Będzie mi niezmiernie miło jak dasz znać, że ze mną jesteś 🙂

Zastanawiałam się od czego zacząć. I miało być trochę patetycznie od
wypunktowania co się zmieniło, ale kiedy spojrzałam na ilość opakowań
jakie zebrałam po zużytych kosmetykach, to pomyślałam, że to dobry punkt
odniesienia. A to, co się zmieniło to wyjdzie w tzw. praniu. Sprawdziłam, że ostatni tego typu wpis na moim blogu
ukazał się dwa lata temu i sama się sobie trochę dziwię, że nie pisałam
takowych, bo przecież bardzo lubiłam.  I oto przed Tobą projekt denko,
czyli kilka słów o kosmetykach, które zużyłam do ostatniej kropelki w
ostatnich miesiącach. Tylko niektóre z tych kosmetyków mają stałe
miejsce na blogu w postaci recenzji, tym bardziej cieszę się, że mogę
podzielić się opinią na ich temat. 

Yonelle

Kosmetyki Yonelle lubię – za chwilę przekonasz się, że nawet bardzo! Duet z serii Yoshino Pure&Care to świetny zestaw do oczyszczania i pielęgnacji twarzy. To kosmetyki skomponowane na bazie esencji z koreańskich kwiatów Yoshino, która działa antyoksydacyjnie, kojąco, łagodzi zaczerwienienia i objawy podrażnienia. Enzymatyczna pianka do oczyszczania skóry pozytywnie zaskakuje swoją konsystencją – tuż po jej uwolnieniu z opakowania jest zbita, niemal jak spieniony krem, dzięki czemu oczyszcza skórę nie wysuszając jej jednocześnie. Posiada również delikatne właściwości złuszczające, dzięki czemu skóra po jej użyciu jest gładka i przyjemnie miła w dotyku.

Esencjonalny tonik kojący to łagodnie obchodzący się ze skórą preparat, który wyrównuje pH skóry po jej oczyszczaniu dający uczucie lekkiego chłodzenia i odświeżenia. Duża butla (aż 400 ml) wystarcza na bardzo długo a sam tonik jest świetny. Oprócz esencji z koreańskich kwiatów Yoshino w jego składzie znajdują się składniki nawilżające o działaniu łagodzącym, m.in. kwas hialuronowy, d-pantenol, aminokwasy i trehaloza. Nie zawiera alkoholu! Obydwa produkty sprawdziły się u mnie bardzo dobrze.

pielęgnacja twarzy

Yonelle ciąg dalszy i najlepszy krem do twarzy, jaki w ostatnim czasie trafił na moją półkę. Hydrolipidowy krem H2O Infusion to według producenta „Krem-wynalazek”. I ja się z tym zgodzę, bo to zupełnie inny krem od wszystkich, które stosowałam. To przeciwzmarszczkowy krem dedykowany dla każdego rodzaju skóry dojrzałej 40+. Ja mieszczę się w przedziale 35+ i szczerze tym kremem się zachwycam. Tuż po jego użyciu faktycznie pojawia się uczucie liftingu i jak to ładnie producent nazywa: nasycenia skóry wilgocią. Po użyciu tego kremu czuję się tak, jakby moja skóra była wypełniona od wewnątrz. Zawiera dużą dawkę kwasu hialuronowego, który dzięki zastosowanej technologii nanodysków ma zwiększoną wnikalność w skórę, a mechanizm zasadzki na wodę zapewnia dużą poprawę nawilżenia naskórka. Dla mnie to jeden z tych kremów, do którego tęsknię kiedy nie stosuję kilka dni. W sezonie jesienno-zimowym sprawdza się bardzo dobrze zarówno na dzień jak i na noc, natomiast latem zastępuję go na dzień kremem z wysokim filtrem. Mam kolejne opakowanie i z pewnością nie ostatnie.

Infuzyjny krem pod oczy i na powieki na noc to kolejny mój ulubieniec Yonelle, do którego lubię wracać. Znam go dłużej od poprzednika, dwa lata temu pojawiła się na moim blogu recenzja na jego temat, do zapoznania się z którą zachęcam jeśli potrzebujesz/szukasz odżywczego kremu pod oczy na noc o bogatej konsystencji —> tutaj . Po użyciu kremu skóra okolic oczu jest wyraźnie odżywiona, super nawilżona i zmarszczki są mniej widoczne. Połączenie składników aktywnych: nanodysków, retinolu, peptydów, kwasu hialuronowego, witaminy E, pantenolu oraz olejów tsubaki i jojoba w tym wypadku daje właściwą pielęgnację popartą wymiernymi efektami.

Przeciwzmarszczkowy krem D3 SPF50+ Yonelle to propozycja dla skóry wrażliwej na słońce oraz skłonnej do przebarwień posłonecznych z wysoką ochroną SPF. Moim zdaniem latem sprawdzi się w przypadku skór suchych, mieszane i tłuste natomiast mogą się z nim nie polubić. Krem otworzyłam w sierpniu ubiegłego roku i gdyby nie jesienno-zimowe złuszczanie skóry obawiam się, że nie zużyłabym go do końca. Moja skóra latem mocno się przetłuszcza i potrzebuje kremu matującego z wysokim filtrem, natomiast krem Yonelle nie jest matujący. Właściwie to dobrze się stało, że miałam go do dyspozycji jesienią, ponieważ w przypadku lekko łuszczącej się skóry w wyniku działania produktów złuszczających, stosowany na dzień dobrze utrzymywał nawilżenie i nawet pokuszę się o stwierdzenie, że niwelował suche skórki. Moim zdaniem z działania tego kremu będą w pełni zadowolone posiadaczki cer dojrzałych – właściwie do takich jest on kierowany – i z natury suchych. Nie wykluczam powrotu do niego ale poza letnim sezonem.   

Sephora

Ostatnie miesiące upłynęły mi również pod znakiem oczyszczania skóry produktami własnymi marki Sephora. Zarówno kremy do demakijażu jak i pianki recenzowałam na blogu, podtrzymuję swoją opinię o nich. Moim zdecydowanym faworytem jest nieobecna na zdjęciu linia żółta, w której krem oczyszczający z owocem yuzu urzeka cytrusowym zapachem i najprzyjemniejszą konsystencją z wszystkich czterech, które poznałam. Produkty oczyszczają prawidłowo skórę, właściwie nie mam się do czego przyczepić, umieszczone są w małych podróżnych formatach (żółty krem prawdopodobnie właśnie zużyłam na wyjeździe i tam już pozostał) i dzięki temu z pewnością jeszcze nie raz się spotkamy. 

Miłe wspomnienia mam również z oczyszczającą pianką z ekstraktem z glinki ghassoul, dzięki której produkt wykazuje działanie nie tylko oczyszczające ale i absorbujące, pozostawiając skórę prawidłowo oczyszczoną, odświeżoną i właściwie bez efektu ściągnięcia. W ofercie marki jest również pianka z ekstraktem z miodu akacjowego, ale u mnie ta wersja się nie sprawdziła. Dlaczego? Odpowiedź znajdziesz —> tutaj
Recenzja kremów do oczyszczania —> tutaj

Glamglow

Wśród wielu maseczek w płachcie, jakie zużyłam na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy (opakowania po nich od razu po zużyciu lądują w koszu) znalazłam w swojej pielęgnacji również miejsce na kilka maseczek kremowych. Zużyłam oczyszczającą maskę Glam Glow i podtrzymuję stanowisko, że tańsze maski oczyszczają skórę podobnie – jeśli nie tak samo – więc w tym konkretnym przypadku raczej ponownie się nie spotkamy. Planuję zakup maski Glam Glow fioletowej, która zbiera mnóstwo pozytywnych opinii. To jest bardzo dobra maska oczyszczająca ale równie bardzo dobrą maską o zbliżonym zapachu, wyglądzie i działaniu na skórze jest np. maska The Body Shop Himalayan Charcoal, która kosztuje mniej niż połowę w cenie regularnej. O czarnej masce w towarzystwie pianki oczyszczającej Glam Glow przeczytasz na moim blogu —> tutaj

Hada Labo Tokyo 3D Lifting Mask nie zrobiła na mnie pozytywnego pierwszego wrażenia, początkowo nie mogłyśmy się dogadać, ale w końcu coś zaiskrzyło. Miało to miejsce jesienią, kiedy moja skóra potrzebowała dużej dawki nawilżenia. I to, co wcześniej mi przeszkadzało – konsystencja tej maski to taki dziwny gęsty żel, który pozostaje długo na skórze – stało się nawet pożądane. Maska ta nie sprawdziła się u mnie według książkowej koreańskiej rutyny pielęgnacyjnej jako ostatni krok pielęgnacyjny (po toniku, esencji, serum i kremie pielęgnacyjnym) bo to w moim przypadku było za dużo, ale aplikowana tuż po toniku spodobała mi się i pozstanowiłam dać jej drugą szansę. I tak nam miło upłynął czas do samego końca. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że działa jakoś super liftingująco, ale działa dobrze. Biorąc pod uwagę, że jest łatwo dostępna i w przystępnej cenie mogę używać jej dalej.

Alkemie

Recenzję rozświetlającego kremu do twarzy Resibo znajdziesz tuż pod wpisem, który właśnie czytasz, więc nie linkuję do niego – w skrócie krem rozświetla i poprawia wygląd cery tworząc na niej delikatną taflę bez widocznych drobinek. Bardzo dobra propozycja kosmetyku naturalnego, który jest świetną rozświetlającą bazą pod makijaż z jednoczesnymi właściwościami pielęgnacyjnymi.

Alkemie pokochałam całym sercem. Eliksir Skin Superfood to multiwitaminowa bomba z dużą zawartością witaminy C dla skóry potrzebującej energii, odżywienia i wsparcia w walce ze stresem oksydacyjnym. Pomimo, że to wersja olejowa produktu, to dość szybko się wchłania, natychmiast nawilża, uelastycznia i koi skórę. I ten piękny cytrusowy zapach! Rewelacyjny kosmetyk, odsyłam do recenzji na blogu —> tutaj

Biotherm

Mini-krem Biotherm Blue Therapy Accelerated trafił do mnie w jednym z Sephora Box. Po zużyciu 15ml kremu mogę jedynie stwierdzić, że to krem o bardzo bogatej formule i delikatnie kremowym zapachu – mój nos w całości ten zapach kupuje. Bardzo dobrze sprawdził się u mnie zimą na noc, latem jednak stawiam na lżejszą konsystencję. Ogólne wrażenie na jego temat mam dość dobre, ale za krótko go stosowałam abym mogła jednoznacznie uznać go za ulubieńca.

Water Oil Moist Rose zaskoczył mnie bardzo pozytywnie od pierwszego użycia i nie zniechęcił aż do ostatniej kropli. Jak nazwa wskazuje to wodny olejek, więc wchłania się w skórę błyskawicznie nie pozostawiając olejowego, tłustego filmu na skórze. Tytułowa róża daje się również poznać i w zapachu, więc jest to kosmetyk dla jej zwolenniczek. Na blogu jest jego recenzja, więc jeśli szukasz kosmetyku o właściwościach olejku ale bez tłustego filmu, to zajrzyj —> tutaj po więcej informacji o nim.

Clarins

Koncentrat samoopalający w kropelkach Clarins towarzyszył mi przez dwa letnie sezony i nie wykluczam, że kupię go ponownie na nadchodzący. To produkt delikatnie i stopniowo samoopalający, dzięki któremu uzyskujemy opaleniznę po dodaniu go do swojego kremu, jaki aktualnie stosujemy. To właśnie ta łatwość użytkowania sprawia, że prawdopodobnie spotkamy się ponownie. Dodatkowo jest bardzo wydajny, już jedna kropelka wystarczy aby twarz pokryła się subtelnym muśnięciem słońca. Bardzo polecam, na blogu jest pełna jego recenzja —> tutaj.

Bardzo lubię kosmetyki koreańskiej marki dr Jart+ a Water Drop Hydrating Moistuizer zapisał się w mojej pamięci jako produkt godny polecenia. To produkt o bardzo lekkiej i orzeźwiającej formule, który przywraca odpowiednie nawilżenie skóry, niweluje uczucie ściągnięcia i świetnie
przygotowuje skórę pod makijaż. Koreańskie kosmetyki niejednokrotnie zaskakują formułami i w tym przypadku również trudno znaleźć produkt podobny na rynku. Zużyłam wersję podróżną a produkt
pełnowymiarowy posiada aż 100ml.

Na zakończenie ponownie produkt z witaminą C – jeden z moich ulubionych w tym zakresie. To skoncentrowane serum z 10% zawartością witaminy C w podaniu liposomowym Synchroline, co zwiększa stabilność na utlenianie, przenikalność i penetrację witaminy C. Dużym plusem tego produktu jest umieszczenie go przez producenta w 5ml flakonach z aplikatorem, dzięki czemu w krótkim czasie go zużywamy i mamy pewność, że zawarta w nim witamina C jest stabilna i skuteczna. Zużyłam kilka małych flakonów, na blogu jest pełna recenzja tego produktu z ubiegłego roku, ale nadal aktualna —> tutaj.  

Dotrwałaś do końca? Dziękuję za poświęcony czas. Daj znać czy miałaś te kosmetyki.
Pozdrawiam ciepło 🙂 

Powrót na górę