Regenerująca Maska do twarzy | Origins
Spoglądając na moją pielęgnację – a konkretnie kosmetyki do pielęgnacji – to najwięcej mam maseczek. Aktualnie w tzw. „obrocie” mam 4 maski kremowe i kilkanaście na tkaninie i w zależności od potrzeb, albo nawet upodobania, sięgam po nie zamiennie. Mimo, że swoje pięć minut przeżywają maski na tkaninie – baaaardzo o nich głośno – to ja nie zamierzam zaprzestać stosowania klasycznych kremowych maseczek, ponieważ bardzo je lubię (moja skóra również). Lubię testować i sprawdzać nowe, to tego rodzaju produkty, których działanie widoczne jest właściwie od razu i już przy pierwszym zetknięciu z maską wiemy z czym mamy do czynienia. W dzisiejszym zatem wpisie, przybliżam Wam jedną z moich ulubionych ostatnimi czasy maseczek, jaką jest Regenerująca maska do twarzy Origins.  

Kiedy marka Origins pojawiła się w Polsce – aktualnie jest dostępna stacjonarnie w Warszawie w Galerii Mokotów oraz w internetowej drogerii Sephora – chodziła za mną jak bumerang. Przeglądając ofertę chciałoby się mieć wszystko!!! No ale tak się nie da, przynajmniej na początku wspólnej drogi. Jeśli czytacie mnie regularnie, to zapewne wiecie, że w pierwszej kolejności postawiłam na krem pod oczy GinZing i maseczkę, którą dzisiaj prezentuję. I o ile krem pod oczy nie jest złym kosmetykiem, jednak mi w nim „czegoś” zabrakło recenzja tutaj [klik], o tyle regenerującą maskę, która pełni również funkcję oczyszczającej, z czystym sumieniem mogę polecić – właściwie każdemu.  

Różowa maseczka Origins, a właściwie Original Skin Retexturizing Mask with Rose Clay, to produkt typu 2w1, który oczyszcza i regeneruje skórę, w efekcie czego przywraca jej blask. Dzięki śródziemnomorskiej różanej glince, która występuje już początkowym składzie, oraz kanadyjskiej wierzbownicy i złuszczającym mikrocząsteczkom jojoby, delikatnie acz głęboko oczyszcza skórę i wyrównuje jej strukturę.
Producent niewiele informacji umieszcza na opakowaniu w języku polskim – zdjęcie poniżej – właściwie dowiadujemy się tylko, że jest to Maska regenerująca. Oczyszcza skórę i przywraca blask. Nałóż ciekną warstwę, pozostaw na 10 minut. Zmyj. Używaj 1-2 razy w tygodniu. Brzmi trochę jak telegram (choć nie wiem czy dzisiaj są jeszcze gdziekolwiek wysyłane) ale przekaz jest klarowny, zrozumiały i zachęcający. Docelowo maskę otrzymujemy w klasycznej tubce z miękkiego tworzywa ubraną w delikatnie jasno różową szatę graficzną z uroczym logo, będącym nieodłączną częścią wszystkich produktów marki – zachodzące na siebie dwa drzewa, które symbolizują naturalność produktów i mocne przywiązanie do natury. Producent nas zapewnia, że przedstawiciele Origins przetrząsają ziemię, aby odkryć najbardziej skuteczne rośliny i wykorzystują swoje składniki o niezwykłej mocy, do tworzenia wysokowydajnych, naturalnych produktów do pielęgnacji skóry.
  

Producent zaleca stosowanie maski 1-2 razy w tygodniu – z racji, że mam skórę mieszaną, w okresie letnim w kierunku tłustej, aktualnie stosuję maseczkę 2 razy. I na początek muszę jednoznacznie stwierdzić, że nie można jej odmówić wydajności – czasem mam wrażenie, że jej w ogóle nie ubywa, ale to dobrze, bo w tym przypadku nie znajduje odzwierciedlenia stwierdzenie, że „wszystko co dobre, szybko się kończy”. Wydajność w największym stopniu definiuje jej formuła – bardzo niewielką ilością możemy pokryć całą twarz, a Producent zaleca nakładać cienką warstwę. 
Po wydobyciu produktu z opakowania ukazuje się nam kremowa maska o lekko różowym zabarwieniu i delikatnym różanym zapachu. Maska jest przyjemna zarówno w dotyku, jak i swoistym zapachu, który nie jest drażniący i myślę, że nawet przeciwnicy różanych zapachów nie będą mieli jej tego za złe. Maskę pozostawiam – według zaleceń Producenta – maksymalnie na 10 minut na skórze i biorąc pod uwagę, że zawiera w składzie glinkę, to w miarę upływu czasu zastyga na skórze, ale nie jest to porównywane z mocnym ściągnięciem skóry, bardziej z jej napięciem. Pod wpływem letniej wody bardzo łatwo się zmywa i do tej czynności nie musimy wykorzystywać żadnych dodatkowych akcesoriów w postaci płatków kosmetycznych, tudzież ściereczek muślinowych. Po zwilżeniu maski wykonuję dłońmi masaż twarzy kolistymi i delikatnymi ruchami i dopiero wówczas zmywam ją całkowicie. W formule maski wyczuwalne są drobiny, które są bardzo pomocne i zastępują peeling skóry.
Po zmyciu maski skóra jest świetnie oczyszczona a jej struktura wyrównana. Działanie maski oceniam na bardzo wysokim poziomie, nie zdarzyły mi się jeszcze przy jej użyciu podrażnienia czy zaczerwienienia. Wręcz przeciwnie, skóra jest odżywiona, delikatna i miękka w dotyku, lekko napięta, a nawet mam wrażenie, że rozświetlona. I jak uważam, że najprościej jest napisać o kosmetyku, że nawilża, tak w przypadku tej maski będę w tym stwierdzeniu powściągliwa, ponieważ z mojego punktu widzenia ona nie nawilża, ale też nie wysusza skóry. Oczywiście po jej zastosowaniu należy użyć toniku, ale daje mi to podstawę twierdzić, że doskonale przygotowuje skórę do kolejnych etapów pielęgnacyjnych w zależności od potrzeb danej skóry. Odnoszę wrażenie, że maska ta zachowuje odpowiedni balans i będzie odpowiednia właściwie do każdego typu skóry.               
Reasumując, jak dla mnie, ostatnimi czasy must have, bardzo lubię po nią sięgać, czynię to zdecydowanie częściej aniżeli w pierwszym miesiącu, tuż po jej zakupie. Prezentowana przeze mnie maska posiada pojemność 100 ml, biorąc pod uwagę jej wydajność uważam, że to bardzo dużo – standardowo maseczki do twarzy przeważnie występują w pojemnościach 50, czasem 75 ml. Jej cena regularna to 99 zł, aktualnie widzę, że sklepie internetowym Sephora można nabyć zestaw 3 masek Origins, każda o pojemności 30 ml, za 95 zł. To doskonały sposób na poznanie 3 różnych masek tej marki, a jeśli są tak fantastyczne jak ta, którą prezentuję, to będzie to świetny zakup. Ja również mam ochotę poznać inne maski, szczególnie chodzi mi po głowie nawilżająca DrinkUp i odblokowująca pory Clear Improvement. Różowa – świetna! Polecam!

Znacie markę Origins? Co sądzicie o masce, którą prezentuję?

Pozdrawiam, Aga 🙂    
Powrót na górę