3 x NIE !!!
Po krótkiej nieobecności wracam do blogosfery, mam dużo zaległości i nie wiem czy uda mi się nadrobić wszystko to, co mnie ominęło na Waszych blogach, ale podejmę próbę odwiedzin każdego miejsca w sieci, do którego lubię powracać 🙂 Zastanawiałam się jak rozpocząć listopad i jak grom z jasnego nieba spadła na mnie myśl, a właściwie stwierdzenie: 3 x NIE !!! Takie wpisy pojawiały się już na moim blogu, prezentuję w nich 3 kosmetyki, które z mojego punktu widzenia, z takich lub innych przyczyn, nie odpowiadają mi i nie znajdą ponownie miejsca w mojej pielęgnacji. Nadmieniam jednak, że fakt, iż dany kosmetyk nie spisał się u mnie tak jakbym tego oczekiwała, wcale nie znaczy, że jest to kosmetyk zły i taki, który nie znajdzie swoich zwolenników. Jeśli jesteście ciekawi moich spostrzeżeń na temat kosmetyków widocznych na poniższym zdjęciu, to oczywiście zapraszam do kliknięcia „czytaj dalej” 🙂

Do tego rodzaju recenzji podchodzę zawsze z pewną dozą nieśmiałości, ponieważ nie jest to z mojej strony próba przedstawienia kosmetyku w negatywnym świetle ale przede wszystkim pokazanie dlaczego dany kosmetyk mi osobiście nie odpowiada, to moje przemyślenia poparte doświadczeniem ich stosowania. Każdy z tych kosmetyków posiada swoje właściwości pielęgnacyjne, nie mniej jednak dla mnie są niewystarczające, lub formuła w nich zastosowana nie odpowiada moim przekonaniom, nie jest odpowiednia dla mojego typu cery lub włosów. 

Krem nawilżająco – ujędrniający to w 100% naturalny krem naszej rodzimej marki Clochee. To moje pierwsze spotkanie z kosmetykiem tej marki i pomimo, że niezbyt udane, to myślę, że nie ostatnie. Podoba mi się filozofia marki, coraz częściej sięgam po kosmetyki naturalne do pielęgnacji twarzy i praktyka pokazuje, że produkty inspirowane naturą mają siłę i cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
O tym kremie było ostatnimi czasy w blogosferze zajmującej się strefą urody bardzo głośno, a to za sprawą faktu, że został umieszczony jako szlagowy kosmetyk w jednym z pudełek inspirowanych naturą „Naturalnie z pudełka”. Miał krótki termin ważności – edycja sierpniowa, a krem ważny do października. Nie wiem co kierowało firmą, ponieważ powszechnie wiadomo, że tego rodzaju pudełka trafiają głównie do blogerek i z góry było wiadomo, że wyrażą one swoją dezaprobatę. W moim przypadku nabyłam pudełko przede wszystkim dla tego kremu, i nawet nie przeszkadzał mi jego krótki termin ważności, ponieważ w chwili kiedy krem znalazł się w moich rękach skończył mi się antyoksydacyjny krem do twarzy AOx PAT&RUB – mogłam zatem przystąpić do „konsumpcji” kremu Clochee już w chwili kiedy znalazł się w moich rękach.
Cudowne opakowanie! Zdecydowanie wygrywa z PAT&RUB. Jest wykonane z grubego szkła i wyposażone w pompkę imitującą na srebro. Ciemno – granatowe szkło i gustowna etykieta tylko potęgują pozytywne wrażenie. Kiedy spojrzałam na skład, przyznaję, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, całe bogactwo naturalnych i certyfikowanych składników – świetne pierwsze wrażenie, ale niestety tylko pierwsze. Tuż po wyciśnięciu kremu na dłoń bardzo szybko okazało się, że jakkolwiek w chwili jego wydobycia z opakowania posiada dość lekką konsystencję, to już po zetknięciu ze skórą przybiera bogatą, a jego aplikację trzeba wykonywać szybko i energicznie, ponieważ zastyga na skórze, początkowo lekko „bieli” ale szybko ten efekt ustępuje. Podejrzewam, że krem świetnie spisze się na cerach suchych, ale mi nie dane jest tego doświadczyć. Niestety zapachem również nie jestem zauroczona 🙁 Ja rozumiem, że kosmetyk jest ekologiczny, a jego skład pozbawiony substancji zapachowych, ale np. cytowany już PAT&RUB pokazuje, że można stworzyć świetne jakościowo kosmetyki o naturalnym składzie i przyjemnym umilającym aplikację zapachu.
Moim zdaniem ten krem nie nadaje się do pielęgnacji cery tłustej, posiadającej niedoskonałości, niejednokrotnie trądzik. Krem jest ciężki na twarzy, zrobiłam co prawda tylko kilka prób, ale nie potrafiłam się do niego przekonać. Ostatecznie służył mi do pielęgnacji szyi i dekoltu, mam nadzieję, że w przyszłości ta strefa odwdzięczy mi się za tak łaskawe traktowanie. Niestety, termin ważności kremu już minął, a ja oczywiście nie zużyłam nawet jego połowy i zwyczajnie jest mi szkoda go wyrzucać. Nie widzę w tym momencie tego kremu na stronie i w sklepie internetowym Producenta, więc nie wiem czy został wycofany, czy może zastąpiony innym, nie mniej jednak ma pojemność 50ml i z tego co pamiętam to jego cena plasowała się na poziomie 89zł.

   

Kolejnym kosmetykiem, który zdecydowałam się umieścić w tym zestawieniu to Regeneracyjne serum do rzęs REGENERUM. Jest to serum o podwójnym działaniu, które z założenia ma pielęgnować i regenerować rzęsy, sprawiać, że będą dłuższe, grubsze i widocznie wzmocnione. Serum jest dwufazowe i stąd zapewne jego podwójne działanie. Z jednej strony mamy do dyspozycji serum z eyelinerem do stosowania na linię rzęs, z drugiej strony serum ze szczoteczką do stosowania na całej ich długości. Serum z eyelinerem to przeźroczysty o mocno zbitej formule żel, natomiast serum ze szczoteczką ma zdecydowanie lżejszą konsystencję o mlecznym kolorze.
Stosowałam serum kilka razy na noc i właściwie za każdym razem budziłam się z opadającymi, ciężkimi powiekami. Próbowałam bardzo precyzyjnie i niewielką ilość nanosić na linię rzęs, ale formuła tego serum jest bardzo bogata i wyraźnie „czuć go” na powiece. Jeśli dodatkowo pociągnęłam po całych rzęsach szczoteczką z drugim serum to już w ogóle było mi „ciężko”. Nie jest to płynny produkt, jakie miałam dotychczas przyjemność (lub nieprzyjemność) stosowania, serum z końcówką do eyelinera nawet po energicznym wstrząśnięciu opakowaniem nawet nie drgnie, ma stałą konsystencję. Trochę lepiej przedstawia się serum na całą linię rzęs, ale i tak moim zdaniem jest ciężkie, początkowo bardzo mocno może nie skleja, ale w pewnym sensie oblepia rzęsy. Serum nie wchłania się, nie ulatnia tylko pozostaje na rzęsach aż do rana, a ciężkość spojrzenia po przebudzeniu w moim przypadku ten kosmetyk dyskwalifikuje. Tak sobie myślę, że może spróbuję na brwi tą częścią gdzie dostępna jest szczoteczka, może coś z tego wyjdzie. Na rzęsy niestety NIE!
Serum z eyelinerem 4ml + serum ze szczoteczką 7ml, cena ok. 20zł.

  

Jako ostatni dzisiaj wystąpi Suchy szampon Colour Mate AUSSIE do włosów farbowanych. Nic nie zastąpi tradycyjnego umycia skóry głowy i włosów, ale czasem sięgam po suche szampony, którą docelowo mają zadanie odświeżyć włosy na kilka godzin przed ich umyciem. Kilka suchych szamponów przewinęło się przez moje dotychczasowe „włosomaniactwo”, ale ten niestety nie spełnia moich oczekiwań względem tego rodzaju kosmetyku. Moim zdaniem odświeżenie jest na bardzo niskim poziomie, a i efekt wizualny daleki od oczekiwanego. Moje włosy po jego zastosowaniu są szorstkie, matowe i nie wyglądają dobrze. Doceniam, że w składzie znajdziemy olej jojoba, ale to trochę za mało, aby bić brawo dla niego. Właściwie to kosmetyki do pielęgnacji włosów AUSSIE nie robiły na mnie spektakularnego wrażenia, słynna ekspresowa maseczka do włosów była OK, ale cudów też nie robiła. Moje włosy nie rozumieją zachwytów nad tymi kosmetykami, a ten szampon zdaje się to potwierdzać. Zauważyłam, że występuje jeszcze wersja zwiększająca objętość tego szamponu, być może jest lepsza, dajcie znać jeśli macie, wiem, że był wysyłany w pudełkach, ale mi niestety trafiła się wersja MATE.
Szampon trafił do mnie w pudełku beGlossy, pojemność 180ml, cena ok. 25zł.

Chętnie poznam Wasze opinie na temat tych kosmetyków, napiszcie czy u Was też się nie sprawdziły, a może odwrotnie? Trafiliście ostatnio na kosmetyk, który nie spełnia Waszych oczekiwań?  

Pozdrawiam serdecznie , Aga 🙂

Jeśli spodobało Ci się to co piszę, Zaobserwuj mnie, Bądź na bieżąco  🙂
https://www.facebook.com/kosmetykizmojejpolkihttps://plus.google.com/u/0/109961416078189807184/postshttps://instagram.com/agnieszka_kzmp/https://twitter.com/Agnieszka_KzMPhttps://pl.pinterest.com/kosmetykizmojej/
Powrót na górę