Pielęgnacja „kanapkowa”, czyli moja aktualna pielęgnacja twarzy

Pielęgnacja „kanapkowa”, czyli moja aktualna pielęgnacja twarzy
W najnowszym lutowym numerze miesięcznika Twój Styl znajduje się świetny artykuł o tematyce pielęgnacji twarzy zatytułowany „Krem i przyjaciele”, w którym autorka opierając się i cytując wypowiedzi lekarza dermatologa opisuje model pielęgnacji warstwowej, nazywanej inaczej kanapkową, według której stosowanie jednego kremu wielofunkcyjnego w pielęgnacji twarzy nie przynosi tak efektownych korzyści, co wprowadzenie wieloetapowej pielęgnacji. Okazuje się, że stosowanie kilku kosmetyków warstwowo w poszczególnych etapach ma sens, ponieważ skóra lepiej wówczas wykorzystuje dostarczane etapami składniki aktywne. Zachęcam do lektury tego artykułu ponieważ można dowiedzieć się z niego wielu pożytecznych i praktycznych informacji popartych propozycjami konkretnych kosmetyków.
Na łamach mojego bloga nie ukazywały się dotychczas publikacje na temat kompleksowej pielęgnacji twarzy i nie ukrywam, że po zapoznaniu się z cytowanym artykułem postanowiłam to zmienić i tym samym pokazywać Wam na konkretnych przykładach jak pielęgnacja wygląda u mnie. Oczywiście będzie się ona zmieniała, ponieważ moja cera również się zmienia, w ciepłych miesiącach jest skórą mieszaną w kierunku tłustej, zimową porą wręcz odwrotnie w kierunku suchej. I jeśli sięgnę pamięcią wstecz, to jeszcze kilka lat temu wystarczał mi krem pod oczy i krem nawilżający, tak teraz – kilka dni temu skończyłam 34 lata – nie wyobrażam sobie stosowania tylko tych dwóch rozwiązań – moje skóra potrzebuje więcej. Jeśli zatem macie ochotę poznać moją aktualną pielęgnację, to zapraszam do dalszej części wpisu 🙂

W ramach pielęgnacji warstwowej wyszczególniamy kilka etapów. U podstaw prawidłowej pielęgnacji leży oczyszczanie skóry, żaden kosmetyk, nawet ten z najwyższym stężeniem konkretnego składnika aktywnego nie zadziała jeśli nie przygotujemy skóry do przyjęcia składników dostarczanych w kolejnych etapach. Po przygotowaniu skóry następuje tzw. „turbodoładowanie”, czyli dostarczenie skórze odpowiedniego w ramach jej potrzeb kosmetyku o ukierunkowanym działaniu – najlepszym rozwiązaniem jest oczywiście serum, wybór jest ogromny, ale najważniejsze kryterium to to, czego nasza skóra w danym momencie potrzebuje (z retinolem, z witaminą C, z kwasem hialuronowym,  migdałowym, glikolowym, laktobionowym itp.). Jeśli zmagamy się z niedoskonałościami to w kolejnym etapie aplikujemy kosmetyk punktowy o konkretnym działaniu, np. punktowy preparat na wypryski czy wypełniacz zmarszczek na zarysowane linie. Całość wieńczy „otulina” czyli nasz krem.
Swoją pielęgnację przedstawiam z podziałem na poranną i wieczorną z uwzględnieniem kosmetyków z różnych półek cenowych, ponieważ nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że tylko „drogie” kosmetyki działają skutecznie – nie zmienia to oczywiście faktu, iż rozumiem przekonania i zaufanie wobec konkretnych marek selektywnych.

Pielęgnacja poranna

Mitem jest, że rano kiedy wstajemy z łóżka nasza skóra pozbawiona jest zanieczyszczeń. My śpimy, ale nasza skóra pracuje, a podczas tej pracy wytwarza chociażby sebum,  z którego również powinna być oczyszczona przed aplikacją kosmetyków pielęgnacyjnych. W porannej pielęgnacji twarzy nie stosuję inwazyjnych tudzież wysuszających preparatów. Nawet w miesiącach, kiedy do akcji wkracza żel/pianka z przeznaczeniem do skóry tłustej i trądzikowej, to tylko w wieczornej pielęgnacji. Rano moim zamiarem jest oczyszczenie a nie wysuszenie skóry. Świetnym dla mnie rozwiązaniem jest Oczyszczająca emulsja z granatem marki Alterra dostępna wyłącznie w Rossmannie, kosztuje kilka złotych. Zawiera łagodne substancje myjące i pochodzenia roślinnego, które delikatnie oczyszczają skórę, a dzięki zawartości m.in. masła shea , aloesu czy oleju z nasion granatu emulsja nawilża skórę już podczas jej oczyszczania. Emulsja prawidłowo oczyszcza, nie wysusza, nie podrażnia, nie uczula a przy tym bardzo przyjemnie świeżo pachnie.
Tuż po oczyszczeniu skóry sięgam po Hydrolat z róży damascena. Tak, w tej różowej buteleczce z atomizerem widocznej na powyższym zdjęciu mam zamknięty właśnie hydrolat, którym codziennie rano raczę moją skórę. Oprócz właściwości nawilżających posiada również łagodzące, antyoksydacyjne i przeciwzmarszczkowe. Delikatny różany zapach odświeża i pobudza. Hydrolaty dostępne są w sklepach zielarskich i on-line z półproduktami kosmetycznymi, ja lubię Biochemię Urody.
  

W dziennej pielęgnacji stawiam na kosmetyki z witaminą C. Na lekko wilgotną skórę aplikuję Rozświetlający koktajl witaminowy marki LUMENE z serii Vitamin C. Produkt posiada dwufazową formułę, przed aplikacją, a nawet przed wydobyciem go z opakowania należy nim energicznie wstrząsnąć, tak aby powstała jednolita formuła, na skórze zachowuje się niczym lekki olejek. W formule produktu znajdziemy olejek z żurawiny i maliny moroszki – źródło antyoksydantów, które efektywnie zwalczają pierwsze oznaki starzenia. Oprócz nich w składzie znajdziemy też sterole roślinne, które są bardzo podobne do
naturalnej powłoki hydrolipidowej – odbudowują system ochronny skóry,
chronią ją przed negatywnym działaniem wolnych rodników i innych
zanieczyszczeń (np. bakterie czy dym papierosowy). Produkt składa się w 90% z naturalnych składników, wyraźnie rozświetla, wzmacnia i wygładza skórę. Przyjaźnimy się już od kilku miesięcy, lada chwila powinna pojawić się jego pełna recenzja na blogu.
Tak mocno zaprzyjaźniłam się z tym koktajlem, że postanowiłam włączyć do pielęgnacji pozostałe produkty z serii Vitamin C, a mianowicie krem do twarzy i krem pod oczy LUMENE. Krem pod oczy posiada delikatną kremową formułę i szybko się wchłania. Trochę inaczej zachowuje się krem do twarzy, który pozostawia lekką otoczkę, która jest dodatkowym zabezpieczeniem przed zimnem i mrozem. O tym duecie również wypowiem się pełniej w niedalekiej przyszłości na łamach bloga, na chwilę obecną mogę stwierdzić, że wszystkie trzy kosmetyki LUMENE dostarczają skórze odpowiednich witamin, bardzo dobrze służą mojej, nie zauważyłam niepokojących zmian pod kątem pielęgnacyjnym, no i ten piękny mandarynkowo-pomarańczowy zapach, uwielbiam 🙂
Ale… krem do twarzy posiada małą wadę… i właściwie to może nie powinnam winić jego tylko podkład, a konkretnie Lancome Teint Idol Ultra 24h, który na nim oksyduje. Z innymi podkładami, które aktualnie mam w posiadaniu nic takiego się nie dzieje, więc może to podkład przybiera właśnie takie właściwości, choć nałożony np. na Liftingujący krem infuzyjny Nr1 YONELLE już takich niespodzianek nie funduje. Krem Yonelle to produkt przeciwzmarszczkowy dedykowany do skóry dojrzałej 40+ z infuzyjną technologią nanodysków, peptydami, retinolem, czystym źródłem bioenergii odmładzającej komórki produkujące kolagen, elastynę i kwas hialuronowy. Moja wersja kremu to 20ml więc trochę za krótko się znamy, aby stwierdzić czy w dłuższej perspektywie działa przeciwzmarszczkowo – na chwilę obecną mogę stwierdzić, że faktycznie już po nałożeniu kremu czujemy efekt liftingu i gładkości skóry. Ponadto formuła kremu jest dość treściwa i pozostawia na skórze powłokę. Jeśli po jego zużyciu skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie, to z pewnością na blogu pojawi się jego pełna recenzja.
Na tak przygotowaną skórę nakładam kosmetyki kolorowe, wykonuję makijaż. Pewnie zauważyliście, że nie ma tutaj kremu z filtrem 🙂 Owszem – nie ma, ponieważ występuje w kosmetykach kolorowych, które aktualnie stosuję. Bardzo cieszy mnie fakt, że coraz więcej marek kosmetycznych posiada w swojej ofercie produkty do makijażu wyposażone dodatkowo w filtr przeciwsłoneczny, który w sezonie zimowym z mojego punktu widzenia wystarcza. 
     

Wieczorna pielęgnacja

Wieczorną pielęgnację rozpoczynam w pierwszej kolejności od demakijażu oczu i do tego celu od kilku lat stosuję płyny dwufazowe, które bardzo szybko rozpuszczają pełny makijaż oczu. Spotkałam już wiele tego rodzaju produktów i przyznaje, że nie jest łatwo mnie w tej kwestii zadowolić. Od płynu dwufazowego wymagam skuteczności z jednoczesnym brakiem pozostawiania przez nich tłustej warstwy olejowej wokół oczu. Kiedy ostatnie tchnienie wydobył mój ulubiony ostatnimi czasy płyn dwufazowy z MIXA Optymalna Tolerancja, postanowiłam sprawdzić nowość marki Bielenda – Nawilżający dwufazowy płyn do demakijażu oczu i ust z olejem marula – czy to była dobra decyzja? To zależy… Niewątpliwym plusem tego produktu jest to, że faktycznie nie pozostawia tłustej powłoki, ale po wstrząśnięciu opakowaniem fazy produktów bardzo szybko wracają do rozwarstwienia i o ile nie jest to problem, to wydajność tego produktu w moim odczuciu jest bardzo mała. Trzeba dość dużą ilość zaaplikować na wacik kosmetyczny aby makijaż się rozpuścił.
Kolejnym etapem, który wykonuję jest demakijaż twarzy. Odkąd poznałam właściwości i skuteczność Olejku do demakijażu GoCranberry marki Nova Kosmetyki to właściwie płyny micelarne nie znajdują u mnie zastosowania. Jedna doza olejku rozprowadzona na uprzednio zwilżonej wodą skórze rozpuszcza KAŻDY makijaż. Bazą tego olejku jest olej ze słodkich migdałów, więc nie jest on tak tłusty jak sobie wyobrażałam, a i usunięcie jego nie stanowi żadnego problemu. Olejek do demakijażu miał już swoją premierę na blogu, pełna recenzja w towarzystwie dwóch innych przyjemniaczków z tej samej serii TUTAJ >klik<.
Przechodzę do właściwego mycia twarzy i do tej czynności wykorzystuję aktualnie Piankę oczyszczającą z aktywnym tlenem SKIN79, która przeznaczona jest do codziennego zmywania azjatyckich kremów BB. Ci z Was, którzy mają w swoim posiadaniu azjatyckie kremy BB wiedzą zapewne, że oprócz tego, że pięknie wyrównują koloryt skóry, bardzo dobrze kryją i subtelnie rozświetlają twarz, to w ich podstaw są silikony, które wymagają wzmożonej czynności oczyszczania skóry. Pianka SKIN79 rozprawia się z nimi bardzo szybko, choć nie jest to produkt taki, jakiego oczekiwałam. Tuż po wydobyciu z opakowania to kremowy żel, który zamienia się w piankę dopiero po zetknięciu ze skórą. Nie zmienia to faktu, że jest skuteczna, nie podrażnia, nie uczula, nie wysusza i jest już dostępna w Polsce.
Kończąc oczyszczanie skóry stawiam kropkę nad „i” i stosuję Tonik CLARENA Hyaluron 3D z trzema rodzajami kwasu hialuronowego. Świetny produkt, który oprócz tego, że przywraca odpowiednie pH skóry, to nawilża i przygotowuje skórę do przyjęcia składników aktywnych dostarczanych w kolejnym etapie. Pełna recenzja toniku ukazała się kilka dni temu TUTAJ >klik<.
     

Serum do twarzy, które stosuję od ponad dwóch tygodni to światowy bestseller marki Estee Lauder Advanced Night Repair. Nie trudno zauważyć, że to wersja demonstracyjna pełnego produktu, która zawiera w sobie tylko 7ml produktu. Albo aż, ponieważ produkt jest bardzo wydajny, wystarczy niewielka ilość aby pokryć całą twarz. Serum jest genialne i jeśli zdarzy się sytuacja, że nie będę wiedziała co zrobić z 400zł, to zainwestuję w pełnowymiarowy produkt. Biorąc pod uwagę, że zużyłam ok. połowę tej małej buteleczki, to przewiduję, że taka ilość 7ml wystarcza na miesiąc stosowania. A jeśli już się skończy, to wracam wówczas do mojego faworyta z ubiegłego roku Serum ALGORITHM Dr Ireny Eris. Pisałam o tym produkcie już na blogu TUTAJ >klik<, gdzie nadmieniałam, że jeśli zdecyduję się na ponowne jego zastosowanie to w duecie z kremem na noc z tej samej serii. Tak się składa, że w tle stosuję właśnie ten krem na noc. Seria Algorithm bardzo mi odpowiada, to innowacyjna seria kosmetyków przeciwzmarszczkowych, dedykowana kobietom
powyżej 40 roku życia, wykorzystująca naturalne
bogactwo mórz i najnowocześniejsze osiągnięcia
biotechnologiczne – lubię właściwie za wszystko, i za świetne działanie i za zapach. Tak, ja jestem ogromnym „zapachowcem”, dla mnie kosmetyki oprócz tego, że mają działać tak jak tego oczekuję, to muszą też pięknie pachnieć 🙂 Krem na noc ALGORITHM przypadł mi do gustu podobnie jak serum, posiada dość bogatą formułę i równie świeży ujmujący zapach – choć już nie tak „morski” jak serum. Krem jest treściwy i wyraźnia pozostawia otulinę, ale rano budzę się z wypoczętą skórą, bez obciążenia i nadmiaru sebum.
W pielęgnacji okolic oczy nastąpił ogromny przełom, bo oto Infuzyjny krem pod oczy na noc YONELLE to mój faworyt i chyba trudno będzie go przebić. Choć wiecie jak to jest z kosmetykami, kiedy już macie faworytów, odkrywacie kolejnych i tak w koło 🙂 Krem Yonelle posiada bardzo treściwą formułę i po jego nałożeniu wyraźnie czuć go na powiekach, i dolnych i górnych. Jest bardzo wydajny, niewielka ilość wystarczy na pokrycie okolic oczu. Praktycznie bezzapachowy i faktycznie działa. O Nanodyskach Yonelle bardzo głośno ostatnimi czasy i w prasie i w internecie, ale faktycznie to działa. Rano nie ma śladu po kremie, skóra go „pije” i odzyskuje wigor. Pełna recenzja tego kremu niebawem pojawi się na blogu.  
   

Właściwie to mogłoby być już wszystko – ale nie jest 😉 ponieważ przechodzimy do zadań specjalnych i produktów, po które sięgam 1-2 razy w tygodniu.
Profesjonalny peeling do skóry dojrzałej IWOSTIN z kwasem laktobionowym zastępuje mi klasyczne peelingi do twarzy. To dermokosmetyk, który możemy stosować jako kurację lub w razie potrzeby do zachowania jej efektów. Dwutygodniową kurację tym produktem przeszłam na początku grudnia ubiegłego roku. W pierwszych trzech dniach nie było łatwo, ponieważ kwas laktobionowy moja skóra poznawała po raz pierwszy, i początkowo skutkowało to zaczerwienieniem. Po trzech dniach było coraz lepiej, skóra zaczęła akceptować produkt a po dwóch tygodniach była zdecydowanie  gładsza i jak to określa Producent optymalnie złuszczona. Nie odnotowałam mocno łuszczącej się skóry, nie schodziła płatkami tak, jak to odbywa się po kuracji kwasowej w gabinecie kosmetycznym, czasem widoczne były suche skórki, ale nie przeszkadzały mi – można było się z nimi uporać. Aktualnie dla podtrzymania efektów stosuję peeling raz w tygodniu i najważniejszym efektem, który jest widoczny i namacalny to wygładzenie skóry. To świetny produkt, na pewno wkrótce pokuszę się o pełną jego recenzję.
Koncentrat witaminowy pod oczy, na szyję o dekolt Re VITA C marki FLOSLEK, to również produkt, który zgodnie z zaleceniami Producenta nie powinien być stosowany codziennie. Ja go stosuję 2-3 razy w tygodniu pod krem pod oczy i na szyję. Nazwa zdradza, że to kolejny produkt z witaminą C – ciągnie mnie do tej witaminy C jak magnes 🙂 Koncentrat znam już prawie od trzech miesięcy więc recenzja powinna już się pojawić – nadrobię zaległości 😉 Początkowo pomyślałam, co takiego może uczynić woda, zarówno w konsystencji, aplikacji, jak i zapachu. Nie doświadczyłam jeszcze tak wodnego produktu, pomijając oczywiście płyny micelarne i toniki. A okazuje się, że taka „woda” z odpowiednią formułą składu może działać. Jest to produkt, który ma za zadanie zrewitalizować skórę i ja to widzę, szczególnie na skórze szyi, choć zapewne okolice oczu w duecie na noc z kremem Yonelle, to w jakieś mierze również i tego koncentratu zasługa.
Obydwa powyższe produkty stosujemy tylko na noc.
 

Na zakończenie pozostawiłam to co Tygryski lubią najbardziej, maseczki, czyli produkty kosmetyczne, których zadaniem jest natychmiastowa poprawa kondycji i wyglądu skóry. Aktualnie w tzw. „obrocie” mam 3 maseczki.
I ponownie Nanodyski z Yonelle 🙂 Maska Magic Compres Nr1 to absolutny must have na wielkie wyjścia. To czarodziejka, która z bestii przekształca nas w piękne 😉 Mały żart, ale faktycznie ta maska jest genialna. Miły zaskoczeniem dla mnie był fakt, że pozostawia ona na skórze aksamitny, ale matowy film, który jest wręcz genialną bazą pod makijaż, zdecydowanie przedłuża jego trwałość 🙂 Najczęściej sięgam po nią w ciągu dnia, kiedy potrzebuję zastrzyku SOS. Skóra natychmiast nabiera świeżości, wigoru, jest promienna i wypoczęta. No i okazuje się, że leniuchowałam ostatnio, ponieważ jej pełnej recenzji również na blogu brak, ale będzie 🙂
Błotna maseczka oczyszczająco-matująca SEPHORA to kolejny HIT blogosfery, teraz już wiem dlaczego. W skrócie, to jedna z najlepszych dogłębnie oczyszczających maseczek, jakie miałam przyjemność poznać i do tego z efektem matującym, który się utrzymuje w czasie – oczywiście jeśli stosujemy maseczkę cyklicznie. Na jej temat czytałam wiele opinii, jakoby jest tańszym odpowiednikiem maseczek GlamGlow – nie mogę potwierdzić, ponieważ nie miałam żadnej GG, ale jeśli tak faktycznie jest, to pozostaje nam się tylko cieszyć z taktu, że wydajemy ok. 50 a nie 200zł 🙂
Ostatnia w szeregu – nie mogę jej pominąć, choć już za chwilę opakowanie znajdzie się w projekcie denko – to Nawilżająca maseczka do twarzy Dr Ireny Eris, oczywiście z serii ALGORITHM. Jak nazwa zdradza, nawilża i robi to świetnie. To również swego rodzaju SOS, ale z tą różnicą, że nie pozostawia matowej powłoki, tylko wyraźnie nawilżający film – idealna na noc. O masce Algorithm możecie więcej przeczytać TUTAJ >klik<.

I tak dobrnęliśmy do końca. Uff, sporo tego! Ale biorąc pod uwagę czas poświęcony na pielęgnację zarówno poranną, jak i wieczorną, to nie trwa ona dłużej niż 10 minut każda. Oczyszczam twarz, tonizuję, nakładam serum, czekam 5-8 minut, nakładam krem i gotowe! 🙂 To naprawdę nie trwa długo 🙂

Koniecznie piszcie, czy takie wpisy powinny pojawiać się na moim blogu? A może macie sugestie odnośnie samej treści, o czymś zapomniałam, coś pominęłam, nie przedstawiłam z tej perspektywy, której oczekiwaliście??? Piszcie, to pierwszy taki post na moim blogu, obszerny i wymagający czasu, więc chciałabym aby spełniał oczekiwania czytelników 🙂

Co sądzicie na temat mojej pielęgnacji? Jeśli są tutaj blogerzy/blogerki, którzy publikują tego rodzaju wpisy o pełnej pielęgnacji, to śmiało wklejajcie link do niego w komentarzu – ja również chętnie zajrzę 🙂

Pozdrawiam serdecznie , Aga 🙂

Zapraszam na profile społecznościowe, Zaobserwuj, Bądź na bieżąco 🙂 
https://www.facebook.com/kosmetykizmojejpolkihttps://plus.google.com/u/0/109961416078189807184/postshttps://instagram.com/agnieszka_kzmp/https://twitter.com/Agnieszka_KzMPhttps://pl.pinterest.com/kosmetykizmojej/
Powrót na górę