TOLERIANE TEINT matujący podkład w musie SPF 20 z laboratorium La Roche Posay

TOLERIANE TEINT matujący podkład w musie SPF 20 z laboratorium La Roche Posay

Witajcie 🙂
Jak się pewnie zdążyłyście/liście zorientować staram się nie pisać o „kolorówce”. Dlaczego? Najtrafniej można to określić jako brak dostatecznej wiedzy na ten temat. I choć przyznaję, że korzystam codziennie z uroków kosmetyki kolorowej, to robię to trochę „na czuja”. Nie znam swojej kolorystyki pod względem profesjonalnym – jedyne czego się trzymam przy doborze kolorówki to własny pogląd i próba uzyskania makijażu o dobrym, ale jednocześnie nie przykuwającym zbyt uwagi kryciu. Mam skórę tłustą z bardzo dużą skłonnością do trądziku i zmian skórnych, więc wyszukuję produkty najczęściej matujące i potrafiące utrzymać się na powierzchni skóry co najmniej kilka godzin bez zarzutu. Bardzo często sięgam po kremy BB, CC czy podkłady z półek dermokosmetycznych, więc dzisiejszy bohater właśnie stamtąd pochodzi, a konkretnie z półki La Roche Posay z gamy Toleriane Teint matujący podkład w musie SPF 20.

Podkład, o którym mowa mam już kilka miesięcy i niestety nie mam opakowania wierzchniego, więc jedyne co mogę przytoczyć z opakowania produktu to fakt, że jest to: „matujący podkład w musie, w kolorze 01 Ivory”. Wybrałam dla siebie odcień najjaśniejszy ponieważ należę do bladolicych, dla których standardowe kolory podkładów w polskich drogeriach są zwyczajnie za ciemne. Sytuacja ta wygląda trochę lepiej w przypadku podkładów „aptecznych” – pomimo, że dany produkt występuje najczęściej w trzech, góra czterech odcieniach kolorystycznych to są one jakby bardziej trafione. A może po prostu lepiej stapiają się ze skórą ponieważ oprócz funkcji korekcyjnych posiadają również właściwości pielęgnacyjne? Coś w tym chyba jest 🙂
A wracając konkretnie do podkładu w musie z LRP to muszę przyznać, że nie polubiliśmy się niestety – i nawet jeśli znalazłam na niego sposób, to i tak uważam, że nie jest to najlepszy, ba – nawet jeden z lepszych podkładów, jakie miałam 🙁

Podkład zamknięty jest w bardzo gustownej plastikowej tubce, z której bez żadnych problemów wydobędziemy podkład o konsystencji musu – ja określiłabym go bardziej dobitnie jako pianka. Lekka, puszysta, nie oblepiająca twarzy i praktycznie niewyczuwalna na niej. Nie mniej jednak do ideału moim zdaniem jest jej daleko 🙁 Dlaczego?
Początkowo podkład stwarzał mi bardzo duże problemy aplikacyjne – nijak nie wyglądał dobrze. Nakładany palcami tworzył smugi i nierównomiernie się aplikował – tak robię najczęściej, ponieważ uważam, że podkład w zetknięciu z ciepłem naszej dłoni stapia się idealnie ze skórą twarzy – tutaj wyraźnie mamy wyjątek od tej reguły a ów podkład nałożony na twarz palcami wygląda na marnej jakości. A przecież tak nie jest, ponieważ za pojemność 30ml tego produktu musimy zapłacić około 100 zł – więc tani nie jest !

Na powyższym zdjęciu widzicie rozprowadzony palcami na dłoni podkład, co prawda niedbale, bo to tylko dłoń, ale na twarzy również nie spisuję się gładko i jednolicie. Próbowałam gąbką typu Beauty Blender – niewypał, podkład jest tak lekki, że mimo odpowiednio zmoczonej gąbki wsiąkał a nią a nie pozostawał na skórze. Następnie były pędzle, których też mam nie mało: naturalne, syntetyczne, języczkowe, typu float … różnych firm – efekt mnie nie zaspokajał. I tak oto podkład przeleżał kilka miesięcy na dnie szuflady z „kolorówką”. Do czasu kiedy kupiłam sobie pędzel do podkładu HAKURO H50S – ideał po wsze czasy !!! NAJlepszy pędzel do podkładu jaki kiedykolwiek miałam, ba, ośmielę się stwierdzić, że jest to NAJlepszy „gadżet” do nakładania w ogóle kosmetyków tego typu. Na zdjęciu poniżej widzicie to samo ujęcie dłoni z podkładem, ale wciśniętym/wklepanym pędzlem HAKURO w skórę. Efekt jest niewiarygodnie pozytywny – aż sama jestem w szoku, choć zdjęcie nie do końca to pokazuje. Na twarzy wygląda to bardzo dobrze 🙂 Niestety mało trwale 🙁

No właśnie – podkład matujący w musie z LRP na mojej skórze bardzo się ulatnia i właściwie po dwóch godzinach strasznie wchodzi w pory i nie wygląda to dobrze. Taka dziwna hierarchia – w niektórych miejscach jest go mniej, albo w ogóle, a w innych wchodzi w pory i daje mało estetyczny efekt 🙁
Ogromnym jego plusem jest fantastyczny efekt matujący, dający wrażenie czystej, gładkiej i świeżej skóry twarzy – jest to efekt długotrwały, ale podkład w tym czasie zamienia się w dziwną substancję, co prawdę lekką, nie oblepiającą twarzy, ale pozostawiającą bardzo wiele do życzenia. I mimo, że kolor bardzo dobrze się stapia ze skórą twarzy, to sam podkład u mnie szału nie robi. Może zrobi na skórze normalnej, gładkiej, bez zmian trądzikowych i o równomiernym kolorycie – na mojej skórze tłustej nie zdał egzaminu. Trochę lepiej wygląda po przypudrowaniu korygującym pudrem mineralnym z tej samej serii, ale to kolejny wydatek rzędu około 100zł – choć ten drugi serdecznie polecam 🙂 to ten TUTAJ KLIK.

Ogólne wrażenie tego podkładu w moim odczuciu nie jest pozytywne – mimo, że znalazłam idealny dla mnie sposób jego aplikacji to i tak pozostawia wiele do życzenia. Na szczęście jego wydajność też nie jest mocną stroną i z każdym użyciem widzę jak go ubywa w znacznym stopniu – podkład ten można stopniować, maski nim nie zrobimy, ale ładnego efektu też nie uzyskamy, a przynajmniej ja na mojej twarzy nie uzyskam 🙁

Miałyście? dajcie znać czy u Was się sprawdza 🙂

Pozdrawiam, Aga.

Powrót na górę