Dziewczyny lubią brąz :-) Samoopalacz w kremie? mleczku? piance? a może w mgiełce?

Dziewczyny lubią brąz :-) Samoopalacz w kremie? mleczku? piance? a może w mgiełce?

Ostatnio bardzo się mądrzę w dziedzinie ochrony przeciwsłonecznej, więc dzisiaj dla zachowania równowagi kilka produktów samoopalających. Istnieją opinie, że używając produktów z wysoką ochroną przeciwsłoneczną nie opalimy się – to tylko złudny MIT !!! pamiętajcie o tym. Ja z reguły nie opalam się, nie zobaczycie mnie w parku na kocu wylegującą się w słońcu. Oczywiście nie jestem w tym przekonaniu desperatką, bywam na wakacjach w basenie morza śródziemnego, gdzie słońce operuje bardzo mocno, ale nie ruszam się tam bez kosmetyków z filtrem 50. A i tak wracam opalona, więc po co się oszukiwać? Stosowanie filtrów nie eliminuje opalenizny, ale zabezpiecza naszą skórę przed szkodliwym promieniowaniem. Niektórzy stwierdzą, OK, ale przecież słońce dostarcza nam witaminy D – tak! zgadza się, ale już 15 minutowy spacer w ciągu dnia wystarczy, aby nasz organizm otrzymał niezbędną ilość bardzo potrzebnej dla organizmu witaminy D.
Produkty, o których dzisiaj będę się rozwodzić, to trochę taki „oszukaniec”, ponieważ nadaje skórze efekt opalenizny bez ekspozycji na słońce. Pamiętam, jak kilkanaście już lat temu nałożyłam pierwszy raz samoopalacz 🙂 następnego dnia wyglądałam jak zebra. Technika nakładania samoopalacza właściwie od tamtego czasu się nie zmieniła, ale jakość kosmetyków samoopalających jak najbardziej tak. Aktualnie mamy bardzo duży wybór samoopalaczy nie tylko pod względem jakości Producenta, ale również pod względem rodzaju. Dzisiaj opowiem o czterech produktach, które są w różnej od siebie formie, ale każdy z nich ma za zadanie nadać naszej skórze opaleniznę.

Jako pierwszy chciałabym przedstawić samoopalacz  w kremie. Wybór nie był prosty ponieważ tego rodzaju kosmetyków chyba jest najwięcej – padło na samoopalacz SUNBRELLA marki DERMEDIC.
  

Nawilżający samoopalacz SUNBRELLA SENSITIVE o przedłużonym działaniu przeznaczony jest dla każdego typu skóry, nawet wrażliwej, a szczególnie dla jasnej i średniej karnacji.
Zapewnia szybką, równomierną i długotrwałą opaleniznę, bez kontaktu z promieniami słonecznymi – czynnik brązujący (DHA) daje widoczny efekt naturalnej opalenizny już po 2h od nałożenia. Dodatkowo obecna w preparacie erytruloza przedłuża trwałość zabarwienia skóry. Opalenizna uzyskana dzięki tym składnikom wygląda naturalnie i ma bardziej równomierny koloryt.
Zapewnia odpowiednie nawilżenie skóry – dzięki zawartości gliceryny i masła kakaowego, które wpływają na utrzymanie optymalnego nawilżenia skóry. 
Odżywia i regeneruje skórę – zawarte w preparacie olej ze słodkich migdałów oraz masło shea wpływają na poprawę samoregeneracji tkanek, chronią cement międzykomórkowy warstwy rogowej naskóra przed uszkodzeniem. 

Skład: Aqua, Glycerin, Dihydroxyacetone, Mineral Oil, Cyclomethicone, Cocoa Butter Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Cetearyl Alcohol, Erythrulose, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Polyacrylamide (and) C 13-14 Isopafaffin (and) Laureth-7, Allantoin, PEG-8 (and) Tocopherol (and) Ascorbyl Plmitate (and) Ascorbic Acid (and) Citric Acid, Parfum, Benzyl Alcohol (and) Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone, Triethanolamine.

Pojemność: 100g
Cena: +/- 30zł

Samoopalacz marki DERMEDIC to produkt o typowej konsystencji kremu. Podejrzewam, że najbardziej problematyczna forma samoopalacza wymagająca pewnej „wprawy” w stosowaniu, a raczej aplikowaniu na skórę. Zanim zagłębię się w szczegóły, to muszę w pierwszej kolejności wspomnieć o konieczności wykonania dogłębnego peelingu a następnie nałożenia balsamu nawilżającego przed aplikacją samoopalacza – unikniemy dzięki temu nieestetycznych smug i zacieków, lub przynajmniej ograniczymy je w znacznej mierze.
Wracając do produktu. Produkt zamknięty w poręcznej tubce o kolorystyce przypominającej do złudzenia opaleniznę 🙂 marketing wie co robi 🙂 Nowy produkt posiada zabezpieczenie w postaci folii dającej nam gwarancję, że nikt go przed nami nie otwierał. Konsystencja kremu jest bardzo treściwa i należy wykazać się starannością w jej aplikacji, ponieważ samoopalacz musimy dokładnie rozetrzeć cienką warstwą na skórze. Jak każdy samoopalacz ma tendencję do zbierania się w większej mierze na zgrubiałym naskórku, tzn. między innymi na łokciach, kolanach i stopach, szczególnie w okolicach kostek. Pomimo, iż na te miejsca nałożyłam większą ilość balsamu nawilżającego to i tak zauważyłam, że te strefy były po prostu ciemniejsze.
Samoopalacz pozostawia po sobie na skórze tłustą warstwę, która nie wchłania się zbyt szybko, musimy trochę odczekać do włożenia jakiegokolwiek ubrania. Ja nakładam samoopalacz na noc, więc nie jestem w stanie stwierdzić po ilu godzinach widać efekt, ale rano byłam mile zaskoczona. Skóra była wyraźnie opalona po jednej aplikacji i była bardzo dobrze nawilżona, co w efekcie dało naprawdę ładny satynowy efekt. I o ile w momencie aplikacji krem ładnie pachniał, to rano pozostawił po sobie, oprócz ładnej opalenizny oczywiście, dość nieprzyjemny, ale typowy dla samoopalaczy zapach, a raczej „smrodek”. 

Doceniam bardzo, że Producent postarał się i uzupełnił składniki kremu o te „pozytywnie” nawilżające, czyli oprócz częstego składnika większości samoopalaczy jakim jest masło kakaowe, znajdziemy dodatkowo olej migdałowy i masło shea. Oprócz tego gliceryna, alantoina, witamina E, ale niestety też parafina, i to już na początku jako czwarty składnik (mineral oil). I nie chodzi tutaj o to, że jest to zły składnik, ale nie przez każdego pozytywnie przyswajalny. Producent określa, że jest to produkt również do twarzy, ja niestety przy tłustej cerze, nie ośmielę się go nałożyć na twarz. Parafina to ciężki składnik, który może dobrze nawilżyć skórę suchą, ale mieszaną czy tłustą, a w dodatku wrażliwą może nie tylko uczulić ale i zwyczajnie „zapchać” i zupełnie niepotrzebnie ją obciążyć.
Pomijając ten szczegół uważam, że samoopalacz marki DERMEDIC to dobry produkt, dający fajny efekt opalenizny i dość dobrze nawilżający. Na uwagę zasługuje fakt, że jak na dermokosmetyk to nie jest zbyt drogi, upolowany z promocji – naprawdę warto.

Podążając za ciosem, sprawdziłam kolejny dermokosmetyk, ale znacznie droższy i o konsystencji mleczka – VICHY. Muszę przyznać, że dotychczas wszystko co było/jest opatrzone tym logo trafiało na moją listę wielkich ulubieńców, czy tak się też stało z samoopalaczem?

Na początek kilka słów od producenta:
CAPITAL SOLEIL samoopalacz – brązujące mleczko nawilżające twarz i ciało. Efekt naturalnej opalenizny. Łatwa aplikacja. Skóra wrażliwa.

  • Formuła z DHA, aby zapewnić efekt naturalnej i jednolitej opalenizny.
  • Wzbogacony w witaminę E i składnik nawilżający, aby zapobiegać ziemistemu odcieniowi skóry i chronić świeży efekt opalenizny.

Rezultaty:

  • Efekt naturalnej opalenizny pojawia się już po pierwszej aplikacji.
  • Po każdym kolejnym zastosowaniu opalenizna pozostaje pełna blasku.

Nawilżająca, nietłusta konsystencja.

Skład: Aqua, Glycerin, Cerearyl Alcohol, Paraffinum Liquidum, Dihydroxyacetone, Dimethicone, Alcohol Denat, Propylene Glycol, Butyrospermum Parkii Butter, Cetearyl Glucoside, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Isohexadecane, Phonoxyethanol, Polysorbate 80, Salix Alba Bark Extract, Sodium Polyacryloyldimethyl Taurate, Sorbitan Oleate, Tocopherol, TRI-C14-15 Alkyl Citrate, Xanthan Gum, Parfum.

Pojemność: 100ml
Cena: +/- 70zł 

Produkt również zamknięty w tubce, ale w odróżnieniu od poprzednika wyposażony dodatkowo w kartonowe opakowanie wierzchnie. Stylistyka opakowania bardzo podobna, właściwie to w zbliżonej kolorystyce. Diametralną różnicę stanowi konsystencja, chociaż wydawałoby się, że mleczko to taki rzadszy krem. Nic z tych rzeczy – w tym przypadku mamy do czynienia z konsystencją, którą ja do końca nie potrafię określić słowami (zdjęcie też tego nie wychwyci). Niby mleczko, ale takie delikatne i puszyste niczym pianka, w wyglądzie przypominające bardziej mleczko. Cały „ambaras” polega na jego efekcie tuż po aplikacji. Niewidziana gołym okiem cienka warstwa, ale delikatnie wyczuwalna pod dłońmi stanowi nietłuste wykończenie już chwilę po aplikacji. W odróżnieniu od poprzednika, efekt opalenizny jest mniej spektakularny, bardziej delikatny i subtelny, ale niczym nie ustępuje w fajnym wykończeniu. O niebo lepiej pachnie podczas nakładania go, mam wrażenie, że również mniej są wyczuwalne nuty typowego samoopalacza następnego dnia rankiem.
Mimo lżejszej konsystencji nawilża równie dobrze jak  SUNBRELLA, oprócz gliceryny i masła shea zawiera również wyciąg z liści wierzby białej, który stosuje się do pielęgnacji cery tłustej, mieszanej i trądzikowej. I ten fakt po trosze tłumaczy zastosowanie dla równowagi w samoopalaczu parafiny, również na czwartym miejscu (paraffinum liquidum). Nałożyłam ten samoopalacz na twarz !!! Przekonała mnie lżejsza konsystencja. I co się stało? Oprócz opalenizny nic. I mimo skóry mieszanej w kierunku tłustej o dziwo rankiem następnego dnia nie miałam tłustej warstwy na twarzy. Pod samoopalacz nałożyłam lekkie serum dogłębnie nawilżające .

Mleczko szybciej wchłania się w skórę niż krem, nie pozostawia po sobie tłustej warstwy, pachnie przy aplikacji bardziej świeżo i nie tak drażniąco rankiem następnego dnia – ale efekt zapachu typowego samoopalacza nie został do końca wyeliminowany. Opalenizna jest bardziej delikatna i subtelna, tym samym mniej widoczne niedociągnięcia jeśli już się pojawią. Zmywa się naturalnie i równomiernie, producent zaleca stosowanie produktu do czterech razy na tydzień, więc chociażby to świadczy o jego delikatności i subtelnym efekcie opalenizny. Przy regularnym stosowaniu uzyskujemy piękny efekt opalenizny, bez smug, zacieków i brzydkich białych plam.

Idąc dalej, na rynku mamy również samoopalacze w piance, więc znalazłam w osiedlowej drogerii DAX Cosmetics samoopalacz w piance DAX SUN.

Producent twierdzi, że : Samoopalacz w piance do twarzy i ciała do
każdego rodzaju karnacji. Zawiera wysokiej klasy, naturalny składnik
brązujący posiadający ECOCERT oraz składniki pielęgnacyjne; wyciąg z
lilii wodnej, d-pantenol i witaminę E, które intensywnie nawilżają.
Pianka posiada przyjemny, delikatny zapach. Pierwsze efekty opalenizny
widać już po pierwszej godzinie od nałożenia samoopalacza”.

Skład:  Aqua, Glycerin, Dihydroxyacetone,
PPG-26-Buteth-26/PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Panthenol, Butylene
Glycol, Nymphea Alba Flower Extract, Tocopheryl Acetate,
Methylchloroisothiasolinone, Methylisothiasolinone,
2-Bromo-2Nitropropane-1, 3-Diol, Parfum

Pojemność: 150ml
Cena: +/- 20zł  

Produkt zamknięty w płaskiej butelce zakończonej dozownikiem typowym dla preparatów w piance – szkoda tylko, że to co „wydostaje” się z pojemnika DAX-a nie jest w moim odczuciu pianką 🙁  O ile to „coś” w momencie wyciśnięcia przypomina piankę, to dosłownie chwilę później zamienia  się po prostu w wodę, co bardzo utrudnia aplikację, ponieważ konsystencja produktu jest tak ciekła, że spływa po nałożeniu na ciało. Trzeba się wykazać niezwykłą zwinnością, aby kosmetyk tuż po wyciśnięciu z pojemnika od razu w jednej chwili wmasować w skórę – w przeciwnym razie po prostu spływa, tworząc tym samym zacieki i smugi. Nie jest to mój ulubieniec i niestety nie będzie nim jeżeli producent nie wywiąże się z obietnicy marketingowej umieszczając w butelce to o czym głosi na opakowaniu, czyli piankę. A może to wina dozownika? lub tej pompki, za pomocą której wyciskamy samoopalacz na dłoń – właściwe to nie wiem jak tę część opakowania nazwać, ale wiecie o co chodzi…
Męczyłam się strasznie nakładając ten samoopalacz, ale o dziwo następnego dnia rano moje marudzenie zostało wyparte przez ładny efekt opalenizny – no może nie do końca równomierny 🙂 ale w kolorystyce całkiem OK. 

W momencie nakładania samoopalacz ładnie pachnie, co nie zmienia faktu, że następnego dnia już nie – typowe, prawda? W składzie znajdziemy ekstrakt z lilii wodnej, której zawdzięczamy naprawdę piękny zapach podczas aplikacji produktu na skórę, ale przynajmniej w moim przypadku, nie rekompensuje to konsystencji produktu. Doceniam, że w składzie znajdziemy też panthenol oraz oktan tocoferylu, który jest niczym innym jak antyoksydantem. I to by było na tyle jeżeli chodzi o ten produkt – użyłam go tylko RAZ !!!

Produkt ostatni natomiast w mojej dzisiejszej wyliczance, to kosmetyk, który jest pierwszy raz w mojej kosmetyczce, ale z całą pewnością zostaje w niej na stałe. Mgiełka samoopalająca do ciała marki YVES ROCHER to samoopalacz, jakiego ja szukałam dosyć długo – nadaję mu miano Mojego Qultowego Produktu.

Producent określa swój produkt jako: „Mgiełka samoopalająca to bardzo wygodny w użyciu, ekspresowy, kosmetyk
brązujący do całego ciała, który zapewnia piękną opaleniznę bez słońca
już w ciągu 1 godziny. Praktyczny spray, który działa w każdej pozycji,
umożliwia dotarcie do wszystkich części ciała, tak, by efekt opalenizny
był jednolity. Dzięki wyciągowi z gardenii tahitańskiej, skóra jest
rozświetlona, pełna naturalnego blasku i wygładzona, a opalony kolor
jest równomierny. Kosmetyk nie zapewnia ochrony przeciwsłonecznej.”

Skład: Aqua, Alcohol, Dihydroxyacetone, Glycerin, Butylene Glycol, Hamamelis Virginiana Water, Prppylene Glycol, PEG-40 Hydrogenated Castrol Oil, Mangiferin, Parfum, Limonene, Tocopheryl Acetate, Linalool, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Coumarin, Cocos Nucifera Oil, Alpha-Isomethyl Ionone, Hydroxycitronellal, Gardenia Thaitensis Flower Exract.

Pojemność: 150ml
Cena: +/- 40zł

Bez żadnych ceregieli muszę stwierdzić, że dla mnie jest to produkt genialny pod absolutnie każdym względem. YVES ROCHER marka pod auspicjami której produkt powstał, co jakiś czas mnie zaskakuje – pozytywnie oczywiście 🙂 Nie jest to nowość w jej ofercie, ale dziwnym trafem (lub nie -trafem) nie wpadł mi nigdy w ręce. Aż do teraz 🙂
Aplikacja samoopalacza jest bajecznie prosta – psik, psik, psik… delikatnie rozetrzeć i gotowe 🙂  Uwalniająca się ze spryskiwacza mgiełka jest bardzo delikatna i subtelnie otula ciało – ja ją delikatnie jeszcze rozsmarowuję zaraz po rozpyleniu, dzięki czemu mam gwarancję, że obudzę się rano bez żadnych, absolutnie żadnych smug. Produkt bardzo szybko się wchłania, właściwie to od razu można włożyć ubranie i daje subtelny, równomierny efekt delikatnej, śniadej opalenizny – dla mnie idealnej w kolorycie. Godnym podkreślenia jest fakt, że następnego dnia rano efekt „śmierdzącej” opalenizny jest ograniczony do minimum – praktycznie nie czuć samoopalacza (w porównaniu z poprzednikami… właściwie nie ma co porównywać).
Dzięki temu, że samoopalacz nakładamy w postaci mgiełki to jest on bardzo wydajny. Nakładałam już go kilkakrotnie i zużyłam może 1/8 całości, wydaje mi się, że wystarczy go na cały okres wakacyjny ciągłego stosowania, tzn 2-3 razy w tygodniu. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to do składu, a konkretnie do alkoholu na drugim miejscu – wyklucza to w moim przypadku aplikację na wrażliwą na silne substancje skórę twarzy. W składzie znajdziemy również typowy nawilżacz, jakim jest gliceryna, oraz hydrolat z oczaru wirginijskiego, który odświeża skórę i ma działanie przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, ściągające i uszczelniające naczynia włosowate. Oprócz powyższych składników mamy też dobroczynny olej kokosowy, który tworzy na powierzchni skóry film zapobiegający odparowywaniu wody oraz ekstrakt o egzotycznym zapachu z kwiatów gardenii tahitańskiej, które w połączeniu ze sobą tworzą olej MONOI. Olej ten jest bardzo dobrze tolerowany przez skórę, posiada przede wszystkim właściwości nawilżające, wygładzające i zmiękczające skórę. 
Alergicy – uwaga na limonen i linalol, które są w składzie produktu – są to składniki kompozycji zapachowych, które znajdują się na liście potencjalnych alergenów. Mnie osobiście nie przeszkadzają i nie uczulają 🙂
Samoopalacz godny polecenia !!! I takim go zapamiętam, na pewno będę po niego często sięgała 🙂

I to już ostatni dzisiejszy bohater. Wszystkie cztery samoopalacze w większym lub mniejszym, bądź co bądź stopniu spełniły swoje zadanie. W powyższym zestawieniu znalazły się dwa dermokosmetyki i dwa produkty drogeryjne, było to celowe posunięcie – chciałam mieć pogląd porównawczy. I o ile w przypadku dermokosmetyków nie ma zbyt wielkiej różnicy w działaniu, o tyle w przypadku pozostałych dwu to porównanie nie ma większego sensu i racji bytu. Produkt DAX w niczym nie przypomina produktu z YVES ROCHER, z założenia miała to być pianka, ale coś poszło nie tak, więc mgiełka bije go na „łeb”.
Jestem ciekawa czy któraś/yś z Was używał wybranych przeze mnie samoopalaczy. A może macie inne ciekawe pozycje w tym zakresie? Chętnie poznam Wasze typy i opinie w tematyce samoopalaczy 🙂 Jeśli macie pytania odnośnie opisanych przeze mnie produktów, śmiało je zadawajcie – wypróbowałam na sobie wszystkie cztery, więc coś o ich działaniu wiem, coś co mogło mi np. umknąć podczas spisywania swoich wrażeń tutaj.

Jeśli miałabym stworzyć dla siebie podium z powyższych produktów to wyglądałby tak:

MIEJSCE I – YVES ROCHER
MIEJSCE II – VICHY
MIEJSCE III – DERMEDIC

miejsce czwarte na podium nie występuje – ale wiadomo … 🙂

To wszystko na dzisiaj,
pozdrawiam gorąco i życzę wytrwałości podczas tegorocznych upałów,
Aga.

Powrót na górę